Wrzucisz monetę i obrobisz zdjęcia

Nie da się wszystkich jednocześnie zadowolić. Najlepiej wiedzą o tym firmy handlujące sprzętem elektronicznym i oprogramowaniem. Każda, najmniejsza choćby zmiana zawsze rozwścieczy część klientów: czy będzie nią modyfikacja układu graficznego lub sposobu działania jakiejś funkcji, czy też nowe wymagania systemowe. Nawet jeśli generalnie okaże się krokiem naprzód, trzeba go będzie okupić niezadowoleniem niektórych klientów. Najwyraźniej jednak można też rozwścieczyć całą swoją klientelę.

Wiosną tego roku udało się to firmie Adobe, kiedy ogłosiła, że już dłużej nie będzie sprzedawać Photoshopa, lustratora, InDesigna i innych profesjonalnych programów graficznych. Odtąd oprogramowanie to będzie można jedynie subskrybować, płacąc w nieskończoność miesięczne bądź rocznie. Koncepcja udostępniania oprogramowania w formie subskrypcji stopniowo się upowszechnia. W pierwszej połowie tego roku Microsoft zaczął oferować pakiet Office (Word, Excel, Power Point) w cenie stu dolarów za rok użytkowania – choć jeśli się woli, wciąż można te programy kupić. A oprogramowanie dla wielkich korporacji, pochodzące z takich firm jak IBM czy Oracle, od lat jest dostępne tylko w subskrypcji. O co więc chodzi z tym Photoshopem? Firma Adobe twierdzi, że wypuszczanie mocno unowocześnionych wersji oprogramowania to relikt zamierzchłych czasów, kiedy do rozpowszechniania oprogramowania niezbędne były nośniki, takie jak dyskietki czy płyty.

Subskrypcja pozwoli na ulepszanie programu przez cały rok Czyż nie wolisz otrzymywać udoskonaleń natychmiast, zamiast czekać na przyszło· roczną wersję? To jest coś warte, prawda? tylko co z pieniędzmi? Oprogramowanie Adobe w niektórych przypadkach będzie kosztowało więcej. Dawniej można było nabyć Photoshop za sześćset dolarów. Zakup kolejnych wersji, w następnych Jatach, wiązał się z wydatkiem dwustu dolarów rocznie. Można było jednak przez dłuższy czas nic nie kupować i stare oprogramowanie wciąż działało znakomicie. Jeśli nabyło się nowszą wersję dopiero po pięciu latach, wydało się w sumie osiemset dolarów. Natomiast sześcioletnia subskrypcja będzie kosztowała użytkownika tysiąc dwieście. Subskrypcja jest jednak korzystniejszym rozwiązaniem dla
amatorów, którzy mogą teraz płacić za korzystanie z Photoshopa po 30 dolarów miesięcznie tylko wtedy, kiedy go potrzebują. Profesjonaliści używający wszystkich programów pakietu Adobe Creative Suite też mogą dzięki subskrypcji wyjść na swoje. Będą płacić po pięćdzięsiąt dolarów miesięcznie za wszystkie.

A więc to niekoniecznie koszty budzą niezadowolenie. Ważniejsze jest coś, o czym nikt nie mówi: przejście z posiadania na wynajem. Zasadniczo nie ma nic złego w comiesięcznych opłatach. Bez oporów godzimy się na rachunki za telewizję kablową, Internet, telefon, gaz, prąd, czasopisma i tak dalej . Nie sprzeciwiamy się nawet miesięcznym opłatom za usługi elektroniczne – taki Netflix przyciągnął około 36 mln klientów z radością płacących co miesiąc. Na czym zatem polega różnica? Odpowiedź brzmi: na widocznym dostarczaniu produktu nie widzimy nic złego w płaceniu co miesiąc wtedy, kiedy coś za to dostajemy: programy telewizyjne, filmy, ogrzewanie, chłodzenie czy rozmaite przedmioty. Płacenie co miesiąc za oprogramowanie odczuwamy inaczej. Ściągamy program i odtąd mamy go w pamięci naszego urządzenia. Płacimy za niego miesiąc po miesiącu, lecz w zamian nie otrzymujemy nic ekstra. Właśnie dlatego koncepcja Adobe różni się od tej dotyczącej programów firmy IBM czy Oracle dla przedsiębiorstw. Tamtym zakupom towarzyszą szkolenia i pomoc techniczna. Widać usługi, za które się płaci.

Być może Adobe zamierza udoskonalać swoje programy tak często i regularnie, że zaczniemy to postrzegać jako usługę wartą comiesięcznych opłat. Na razie jednak firma domaga się od nas płacenia za pojedynczy, niezmieniający się długachny zestaw linii kodu, jak gdyby była to usługa w rodzaju telewizji kablowej czy udostępnienia sieci telefonicznej. Intuicyjnie wyczuwamy różnicę – mamy wrażenie, że płacimy za nic. Nic dziwnego, że czujemy spory dyskomfort. Adobe ma tam duży udział w rynku, że może robić, co chce. Nie oznacza to jednak, że nie może zrazić do siebie wszystkich klientów. Możemy jedynie mieć nadzieję, że inne firmy to widzą i wyciągają wnioski. I że pozwolą nam swoje towary kupować.

Rekomendowane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *